środa, 30 kwietnia 2014

Jak to u mnie jest z mordobiciem?

Dzień dobry.

Nie wiem jak Ty, ale ja lubię w RPGu komuś solidnie przyłożyć. Żeby do tego doszło to mogę sobie nawet poodgrywać jakieś rozdarcie na płaszczyźnie emocjonalnej, jeżeli dzięki temu w puli będzie nawalanka. Dlatego znosiłem taki jeden system o krwiopijcach – bo jak się przebrnęło przez ten mrok dla nastolatków, to pod nim była fajna gra o supermocach. Jeden z wampirów mógł trząść miastem (i to było ekstra), inny mógł naginać wolę śmiertelników i knuć diabolicznie (co również było ekstra), a jeszcze inni mogli łamać oponentów jak zapałki (co również było ekstra). Zresztą nie byłem jedyny – jeden z drugim odgrywacze – cierpiętnicy w sytuacji zagrożenia z radością sięgali po kostki i wykazywali ogromną znajomość dyscyplin służących krzywdzeniu innych (oraz zaskakująco niskie pokolenie). Nie mam zatem problemu, żeby przyznać – tak lubię walkę w RPG. I większość znanych mi graczy lubi. Nie każdy się przyznaje.
I tak, jest grupa ludzi, która nie lubi walki w RPG. Jednak niezbyt liczna, jak zaobserwowałem, ale istnieje.

 Ale, ale – zrobienie fajnej walki to nie takie znowu hop – siup. Zaufaj mi – spartoliłem ich już tak wiele, że wiem co może nie wyjść. Popsułem nawet takie rzeczy, których wydawało się, że popsuć nie można. A jednak! Jednakże człowiek uczy się na błędach, a skoro popełniłem ich niemało, to i niejedną lekcję ze swych pomyłek wyniosłem. Dlatego pozwolę sobie podpowiedzieć  nieco odnośnie rozwiązań.

Oczywiście – cała ta notka to mojszyzm pierwszej wody. Ale na blogu to mniej razi – hej, ja jestem tytułowym dziodem tego bloga, więc czyje niby poglądy miałbym tu eksponować?
Uprzedzam też, że wpis raczej kieruję do młodych, bo wierzę, że starzy wyjadacze o prowadzeniu fajnych starć wiedzą bardzo wiele i wypracowali już sobie własne rozwiązania.


To jak? Kontynuujemy?

czwartek, 17 kwietnia 2014

Czy zabijać postacie BG?

Cześć.

Dziś tak ogólniej nieco sobie pogadamy. Nie o konkretnej grze, a o podejściu do RPGa jako takiego.
Jakiś czas temu natrafiłem w Internecie na ten film. Obejrzałem go z przyjemnością i (nie ma co ukrywać)
zazdrością, ponieważ nieraz kusiło mnie włączenie ruchu i obrazu do mojego bloga. Czy to w formie Beamhitowych perełek z Commodorusa (czyli leci filmik z gry opatrzony komentarzem autora – chociaż ja wolałem pokazać cuda z Amigi), czy właśnie uczciwego vlogowania. Niestety, mój głos po nagraniu brzmi masakrycznie, więc nie ma się co wygłupiać. A Baniakowi wychodzi to fajnie. Gratuluję.
Jest jeszcze coś – chociaż bardzo szanuję poglądy Baniaka na omawiane zagadnienie, to moje podejście jest nieco inne. Nieco – z bardzo wieloma rzeczami, które Baniak powiedział całkowicie się zgadzam. Dlatego też nie chcę myśleć o niniejszej notce jak o polemice, dla mnie jest ona raczej próbą pokazania własnego podejścia, a nie zwalczania podejścia innych. Podobnie jak Baniak – nie mówię Ci jak masz robić, mówię jak ja rozwiązałem ten problem.
A o co idzie? O ubijanie postaci BG.

wtorek, 15 kwietnia 2014

Edge of the Empire - sesja druga

Siema.

Gramy dalej w Edge of the Empire – bo jest spoko. Mamy za sobą kolejną sesję, dalej męcząc Trouble Brewing – przygodę z podstawki. Testowaliśmy trochę nowych rozwiązań, ba nawet skorzystałem z mechanizmów, które towarzyszą nam (w sensie ogółowi graczy RPG) w jakiejś formie od zarania RPGów, a które do tej pory udawało mi się ignorować. Ale nie ma co przedłużać nadmiernie przeciągając wstęp, po prostu zapraszam do lektury.


sobota, 12 kwietnia 2014

Bohaterowie Edge of the Empire

Siemano.

Dziś wpis wybitnie użytkowy.
Jedną z zasad, których trzymamy się na sesji jest ta, że prowadzący trzyma u siebie karty postaci. Chociaż zasada to za mocne słowo, zwyczaj czy przyjęte rozwiązanie byłyby bardziej na miejscu. Na różnych etapach mojego grania praktykowałem różne metody – a to karty zostawały w lokalu w którym graliśmy najczęściej, a to każdy zabierał swoją. Ale wtedy co jakiś czas były z tym problemy – bo a to ustawialiśmy się na sesję gdzie indziej, albo ktoś zapominał. A karta bohatera, zwłaszcza przy kampanii to coś, co warto mieć. Dlatego trzymam karty u siebie. Ja ich nie zapominam.
I dlatego piszę tą notkę – by Aghad z Elfem mogli zerknąć na swoich bohaterów między sesjami. 

Aha – niektóre terminy mechaniczne pozwoliłem sobie podawać w moim chałupniczym, na bieżąco sklecanym tłumaczeniu, byśmy wiedzieli o czym gadam na sesji bez tego anglo-polskiego bełkotu. Czasem nieuniknionego, to prawda, ale zawsze niemile widzianego.
To jedziemy?

środa, 9 kwietnia 2014

Edge of the Empire - pierwszy kontakt

Cześć.

Jak zapewne wiecie grą na topie jest obecnie Edge of the Empire. Tzn. przynajmniej w Rebelu jest na pierwszym miejscu bestsellerów wśród anglojęzycznych RPG. Ja wiem, hobby jest niszowe, a anglogranie to nisza niszy i pewnie ta palma pierwszeństwa przekłada się na kilkanaście sprzedanych podręczników. Jednakże w skali Przenajświętszej jest to sporo, jak sądzę.
Recenzje gry są optymistyczne. Ba, wręcz ekstatyczne. Że ponoć fajnie, a wręcz ekstra, chwilami super, w porywach do rewelacyjnie. 
Nabyłem podręcznik, nabyłem kostki, zebrałem drużynę i, w ramach nauki rzecz jasna, postanowiłem zmierzyć się ze scenariusze Trouble Brewing z podstawki. Tak naprawdę scenariusz jest prosty, a motywy w nim występujące są oklepane. Ale jest fajny, pokazuje różne aspekty gry i można przetestować różne manewry, więc zabraliśmy się do rozegrania go. 
Jak to z moimi raportami bywa, to kursywą będę zapisywał wszelkie uwagi odnośnie scenariusza, mechaniki, didaskaliów i takich tam.

piątek, 4 kwietnia 2014

Deadlands Noir

Cześć.

Gdyby ktoś miał mnie kiedykolwiek zapytać o ulubioną linię wydawniczą, to bez wahania odparłbym – Deadlands. Podręczniki do Deadlands Classic uwielbiałem. Potem nadeszło Hell on Earth – które zrobiło mniejszą furorę, co stwierdzam żalem. Żal wynika z tego, że linia Hell on Earth też była kapitalna, równie dobra jeśli nie lepsza niż w Classicu. Potem pojawiło się Lost Colony, które zupełnie przeszło bez echa – nie będę ukrywał, na temat tej odnogi Deadlands nie mam zdania, bo po prostu nie miałem tych podręczników w łapach.
Potem nadeszła era Reloaded- te podręczniki lubię trochę mniej – z paru względów. Po pierwsze – storylinia poszła naprzód i kilka najlepszych bajerów fabularnych zostało rozwiązanych – sprawa Daviesa, wojna domowa, wyścig do Californii i tak dalej. Deadlands Classic miało świetną sytuację wyjściową, Reloaded ma trochę gorszą (choć zimna wojna między Unią a Konfederacją ma ogromny potencjał). Po drugie – mniej do mnie przemawia formuła kampanii splotów – chociaż są i perełki (o jednej z nich napiszę dzisiaj) i średnio przepadam za Savage Tales. Po trzecie – frakcje istniejące w świecie gry za bardzo rzutują na oficjalne kampanie. Jakby mniej zrobiło się scenariuszy o przeróżnych „niezrzeszonych” stworach i bandziorach. Teraz widzę więcej historii o tym, jak to frakcje się żrą, a bohaterowie trafiają w tryby większej przepychanki między baronami kolejowymi, serwitorami i (czasami) Whateleyami. Po czwarte – mistrzowie sztuk walki stali się zbyt wszechobecni. No bez kitu, w Last Sons wolałbym walczyć z wygrzebanymi rewolwerowcami, a nie z samurajami na parowych rowerach.
Nie zmienia to jednak faktu, że dalej oceniam linię Reloaded bardzo wysoko. Srebrny medal, to w końcu dalej medal. Czasami tylko z rozrzewnieniem wzdycham za Back East: The North/The South, River o’ Blood, Lost Angels czy South o’ Border. 
Hell on Earh Reloaded to podręcznik, który zrecenzuję zaś w czasie najbliższym. Dla niecierpliwych: jest spoko – niezła kompilacja materiałów ze starej podstawki i dodatku Wasted West uzupełniona o wydarzenia The Harvest (akurat tu bez peanów) i zasady do Savage Worlds. Trochę nie leżą mi grafiki (chociaż Tomasz Tworek dalej w formie), ale podręcznik warty zakupu.

Dla dzisiejszej notki istotny jest fakt, że nie tak znowu dawno linia Deadlands dorobiła się kolejnej odnogi – mówię o Deadlands Noir. I właśnie dwa podręczniki tej linii – podstawkę oraz Companiona chciałbym Tobie przybliżyć. Dziś zaczniemy od tego pierwszego.