Siema, siema i po siemie.
Byłem na Pyrkonie. Nie
pierwszy raz zresztą. Generalnie nie jestem przesadnie konwentowym stworzeniem –
raz do roku to dla mnie w sam raz. Przez ostatnie osiem lat tym dorocznym konem był dla
mnie Pyrkon. Widziałem na własne oczy przemianę konwentu w targi fantastyki (oraz,
rzecz jasna, statki szturmowe w ogniu sunące ku ramionom Oriona, a także inne
wspomnienia, które zginą wraz ze mną jak łzy na deszczu). I było spoko. Czy to
na Dębcu, czy na MTP – było git. Jasne, czasami zdarzały się jakieś zgryzy – a to
nie udało się wejść na prelkę, albo ochroniarz na spalni wystartował do mnie z
grabiami – ale ogólnie było zawsze bardzo pozytywnie, a jakieś tam niewielkie
zgrzyty nie były w stanie zgasić mojego zadowolenia.
A tym razem się zirytowałem.
Tu może mały disklejmer – moja
ocena jest aż do bólu subiektywna. Interesuje mnie RPG – głównie. Inne rzeczy w
mniejszym stopniu. Manga i Anime w zupełnie znikomym. My Little Pony? Burn it with
fire. Idę na konwent dla rzeczy merytorycznych. Najlepiej RPGowych. A jak na
prelce będzie można pogadać w większym gronie, to już zupełnie super.
Czyli co?
Program, Głupcze!