poniedziałek, 30 czerwca 2014

RPGowe wyrzuty sumienia.

Cześć.

Co kryje się pod tym niesamowitym tytułem? Coś na kształt mojego erpegowego Hall of Shame. Chodzi o gry (albo o settingi), na które się napalałem, które bardzo mi się podobały, a którymi się albo nie pobawiłem, lub też pobawiłem mniej, niż były tego warte. Przyczyny były różne – czasami za światem stała zupełnie porąbana mechanika, albo też nie szło nikogo z mojej najbliższej ekipy przekonać, że o niczym innym nie mażą bardziej jak o graniu w konkretnych realiach. Albo też owszem, graliśmy, nawet dość sporo, ale nie na tyle dużo, bym mógł powiedzieć, że jest wystarczająco. 
Wiecie, w swoim życiu kupiłem parę podręczników, które łapią sobie kurz na półce. Części nie żałuje przesadnie – ok., kupiłem, przeczytałem i od razu wiedziałem, że nie zostaną grami mojego życia. Nie żałuję wydanego na nie sianka, bo samo czytanie podręczników mnie bawi, zatem nie mogę powiedzieć, że zmarnowałem zasoby finansowe, które w nich ulokowałem. 
Ale jest też kilka gier, które przeglądam sobie co jakiś czas i żałuję, że nie doznały z mojej strony dostatecznej atencji. Takie, które rozbudzają moją wyobraźnię, owocując pomysłami na kampanie, sesje, bohaterów, potwory, patenty, cuda na kiju – i tych właśnie żałuję. Zapewniam Was, że niemal każda z nich ma katalog na moim dysku pełen grafik z Deviantartu, amatorskich tekstów, własnych pozaczynanych przygód itd. I właśnie tym grom chciałbym niniejszy wpis poświęcić. 
To jak? Jedziemy? Oto Top 10 gier, których nie zbombardowałem miłością, chociaż powinienem.

sobota, 14 czerwca 2014

KB 56 - czy sprawiedliwie znaczy tyle samo?

Cześć

Karnawał się kręci. Poprzednią edycję opuściłem - bo RPG nie nauczyło mnie zbyt wiele – poza graniem w RPG. To jak z szachami - one ponoć uczą strategii. Tak! Strategii gry w szachy, nie strategii w sensie ogólnym. Natomiast tutaj, to co innego – trochę tych pedeków się w życiu rozdało. No i przemyśleń też mi się trochę w związku z tym urodziło. Podobnie jak w wielu innych kwestiach musiałem w końcu wyrobić sobie jakiś pogląd na omawiane zagadnienie. 


Główną kością niezgody w tego rodzaju kampaniach była zwykle sprawa samego rozdzielania punktów. Zali różnicować graczy osiągnięcia i wedle zasług doświadczeniem dzielić? Wszak sprawiedliwie nie znaczy po równo! 
A może jednak znaczy? Zgodnie ze starą doktryną muszkieterską – jeden za wszystkich, a wszyscy za jednego? A MG nie powinien uzurpować sobie roli sędziego sprawiedliwego, który za dobro wynagradza a za zło karze? I jedną miarą nagradzać osiągi całej drużyny?