niedziela, 24 stycznia 2016

Nie pisz scenariuszy! Bo sparciejesz!

Najdrożsi!


Jakiś czas temu byłem świadkiem dyskusji o scenariuszach. Zresztą – te dyskusje pojawiają się dość często – w różnych zakamareczkach naszej e-aktywności. Czasami na FB, czasami na portalach, czy jakichś forach, a czasami wręcz na żywo i to przy alkoholu. W zasadzie argumenty poruszane podczas takich rozmów są zwykle takie same - scenariusze są do kitu. I to nie tylko kupne (te są do kitu po dwakroć – szczęśliwie to nie nimi dziś się zajmiemy), ale też własne. Scenariuszy pisać nie warto po prostu. To piramidalna i nieunikniona strata czasu. Nie ma sensu się przygotowywać. Należy iść na żywioł. Od groma ludzi głosi takie poglądy.
Czasami w takich dyskusjach dopuszczalne jest zanotowanie głównego pomysłu. Niektórzy deklarują też wymyślanie imion bohaterów w autobusie w drodze na sesję. Imiona te można zapamiętać, zanotować na kartce, lub też (co przewijało się w paru dyskusjach i z pewnością miało świadczyć o wielce dorosłości piszącego) na paczce fajek.
I to jest dopuszczalne maksimum. Natomiast wszystko powyżej uchodzić miało za przejaw frajerstwa lub też despotyzmu MG. Frajer – despota to nadzwyczaj karkołomne połączenie.

Ja, najwyraźniej, mam w sobie coś z despotycznego frajera, bo uważam, że scenariusz to rzecz ważna. Lubię go mieć. Lubię, ba – wręcz uwielbiam – gdy ma go mój MG. To łatwo wyczuć. I nie mogę się zgodzić z głównymi argumentami przeciwko scenariuszom, które zwykle w takich dyskusjach padają. A właśnie nad tym zagadnieniem pragnę się dziś pochylić.

Aha – a na paczce fajek pisze się słabo. Raz, że lakierowana (ołówek nie pisze, długopis też nie, atrament się rozmazuje – trzebaby jakimś pisakiem) dwa, że kolorowa, trzy, że i tak nie palę. I tak dobrze, ze nie na pudełku zapałek, jak jakiśtam Umberto Eco.

Ale wróćmy do meritum, wedle tego co piszą ludzie w Internetach nie warto pisać scenariuszy bo…