Cześć.
Widzicie, fandom to ciekawe zagadnienie. Był nawet kiedyś (jakoś z pół roku temu) tematem Karnawału Blogowego. Starałem się coś wówczas napisać, nawet całkiem sporo tych znaków nastukałem, ale się skubaniec (karnawał) skończył zanim ja dobrnąłem do końca notki. Ale, ale – temat odszedł, lecz przemyślenia pozostały. Część z nich dalej nadaje się do publikacji. Nie wszystkie – pisałem wtedy (a był to bodaj październik), że flejmy ustały, jednak wanna kostek rozpoczęła Szebernastą* Polterową Wojnę Fandomową i już trzeci miesiąc jest dym. Tzn. najpierw kostki, potem ten tekst w Wyborczej, potem Bułki, potem zabawa ręką… niby każda sprawa inna, ale jakoś tak się zdarza, że jeden dym przechodzi w następny i biznes się kręci.
Po drodze paru ludzi napisało, że fandom to banda frustratów, natomiast prawdziwi fani stoją sobie grzecznie z boku, właśnie grają w RPG i mają fandom w zadzie (o ile o nim wiedzą, bo to też takie pewne nie jest).
Dlatego też postanowiłem zabrać głos w tej sprawie.
Bo widzicie – ja to nas nawet lubię (w nomenklaturze Beamhita – neutralny z plusem).