sobota, 1 lutego 2014

Historia? Bez przesady!

Cześć,

No cóż, to nie Ameryka na horyzoncie tej notki
Ostatnio sporo siedzę nad materiałami do L5K. Jakoś tak kusi mnie przeniesienie L5K na Fate Core. Przykro mi… od kiedy siedzę głównie w SW i Fate, to mierzi mnie wykonywanie rzutu garścią kości i sumowanie za każdym razem. No boli.
Zresztą… taka konwersja to akurat dość proste zagadnienie. Jedyne przy czym mam zgryz to magia (no, niestety L5K miało taką tradycyjną magię z długaśnymi listami bardzo sztywno określonych zaklęć, z czym Fate Core nie po drodze). No i honor – chociaż co z nim zrobić, to ja jeszcze nie wiem (Może jako umiejętność z osobnym stress trackiem?).

Ale tak mnie naszło na prowadzenie tego L5K, co prawda teraz rzeźbimy Rippersów, ale bezsprzecznie nic nie trwa wiecznie. W sumie parę fajnych, rokugańskich rzeczy w zanadrzu mam, zwłaszcza że nikt z obecnych graczy nie zna moich legendziarskich klasyków. Bells of the Dead też jeszcze na nikim nie testowałem. A kusi. A może lepiej poprowadzić coś w Ryoko Owari - oddałem nerkę za City of Lies, a się kurzy, zupełnie bez sensu. 
I wiecie, pomyślałem sobie, że się podszkolę z realiów Japonii.
Czemu?

Ja już nazwę każdy kawałeczek. A Ty?
Graliśmy kiedyś (lata temu), nawet dość długo, u bardzo fajnego MG.
Koleś na punkcie Japonii miał hopla – u niego każdy element garderoby, każdy fragment zbroi był nazwany po japońsku. Spotkany NPC miał na stopach geta albo waraji (jedne i drugie to sandacze) oraz obowiązkowo tabi (czyli skary – swoją drogą, jednak skarpetki do sandałów nie są naszym wynalazkiem), nieco wyżej znajdowała się hakama, obi, haori i tak dalej. Jak był w zbroi to też wiedzieliśmy jaki ma napierśnik, na łapach miał uczciwe kote, na łbie kabuto z maską mempo. Bo kto bogatemu zabroni? No chyba, że to był jakiś ashigaru, wtedy co najwyżej mógł mieć jingasa, ale pewnie i tak kończyło się na chuście hachimaki.
Kiedy wchodziliśmy do ogrodu, to MG informował nas jakie zielsko tu rośnie. A nie rosło nasze europejskie, tylko jakieś bezbożne. Co to u diabła jest kryptomeria?
Jak wchodziliśmy do namiotu feudała podczas wojny, to ten namiot był opalany jakimś piecykiem na drewno. I nawet ten durny piecyk nazywał się po japońsku (bo że feudał się nazywał, że nazywał się namiot, wachlarz i stołek na którym feudał zasiadał to żadne zaskoczenie).

Strasznie mi to wtedy imponowało (zwłaszcza na początku), nie byłem zresztą odosobniony w swej opinii. 

Postanowiłem tedy, że skoro już wracam do L5K, to i ja porozbijam jakieś sufity i zarządzę emanując
wiedzą. Pościągałem zatem z półek całą znajdującą się w domu literaturę dotyczącą świata samurajów – kilka poważniejszych pozycji, trochę małych broszur (Osprey i pokrewne), do tego kilka albumów i parę opracowań dotyczących mody, broni i ninjów. Dołożyłem też księgę pięciu kręgów oraz nieśmiertelną Sztukę Wojny. W sumie zebrało się tego kilkanaście pozycji. Wszystko to już kiedyś czytałem, ale pomyślałem, że przydałoby mi się odświeżenie. Ale czytałem i czytałem i w sumie niewiele znalazłem rzeczy, które chciałbym na sesji wprowadzić. Miła lektura, ale bez przełożenia na jakość tych nadchodzących sesji L5K. Historia jest przereklamowana. Usagi Yojimbo nie jest.

Ten długouch więcej wniósł do mojego Rokuganu niż dziesięć wiader książek.
Jednakowoż… prowadzę teraz tych Rippersów i boli mnie, że mało wiem na temat dziewiętnastowiecznego Londynu. Zacznijmy od tego, że współczesnego Lądka nie znam wcale, a co dopiero takiego sprzed stu dwudziestu laty. Jak wyglądały ulice, kamienice, zabudowa? Pojęcia nie mam. Dzielnice latających noży to poprzyklejane do siebie czynszówki? Czy może raczej naprędce zbijane ze sklejki i desek rudery? Czy raczej duże „mieszkalne” piwnice? Nie wiem! Nie chodzi o wiedzę podręcznikową, kto rządził, z jakim karabinem biegał żołnierz wojsk kolonialnych, jak bardzo wojna z Burami. Takie rzeczy to ja sobie posprawdzałem. Sprawdziłem też jak wyglądała moda, czym podróżowano, jakie dobrodziejstwa technologii już znano, a jakie pozostawały pieśnią przyszłości. Ale tło pozostaje dalej takie niedookreślone. Szczęśliwie – pierwszy scenariusz Rippersów dział się na francuskiej prowincji, ale już drugi będzie w Londynie (Bad Company z Cthulhu Brittanniki, swoją drogą kapitalny scenariusz) i czeka mnie pewnie grzebanie w zbiorach jakichś fotografii.
Czyli jednak wiedza bywa potrzebna.
Mogłem przeczytać parę książek o Lądku, ale kilkanaście zdjęć takich jak to powyżej da mi więcej.

Często zdarza mi się doszkalać na potrzeby kampanii. W zasadzie zawsze (no chyba, że prowadzę Warhammera, wtedy to nie. Z Warhammera to ja mógłbym nauczać). Chociaż musze się przyznać – realia historycznie traktuję swobodnie – jak mi coś nie pasuje, to sobie zmieniam. Nie mam problemu, żeby coś przemilczeć, czy dodać element niehistoryczny, czy wręcz fantastyczny. Ale lubię wiedzieć na czym stoję, lubię mieć bazę zanim zmienię i, co najważniejsze, lubię czuć dany świat – wszystko po to, by swobodnie osadzić w nim historię. I jeśli coś w nim zmieniam, to zmieniam to świadomie, myśląc o fajności scenariusza.

Teoreytycznie mogła się pojawić w Lesie Teutoburskim.
Gdy prowadziłem Orła XVII Legionu (taka mini kampania o legionistach ocalałych z pogromu w Lesie Teutoburskim) to przeczytałem na ten temat dwie poważniejsze książki i kilka mniejszych publikacji (to takich zaliczam nieodmiennie Osprejki). I przypomniałem sobie „Ja, Klaudiusz”. Chociaż kampania i tak była ahistoryczną fikcją z Insektami z Shaggai na końcu. 
Czy opłacało się? Chyba tak, ja lubię „czuć” to co prowadzę.
Ale jakbym pozostał na poziomie „Ja, Klaudiusz” i dołożył do tego jeszcze ze dwa filmy (np. Gladiatora), to wyszłoby pewnie na to samo. Teraz przynajmniej wiem, kiedy pojawiła się lorica segmentata.

Ale emblemat to mają kozacki.
Gdy prowadziłem kampanię o Formozie strzelającej do UFO, to dość dokładnie przeszukałem dostępne informacje na temat tej formacji. A że jest ich niewiele, więc i niewiele się dowiedziałem. Z drugiej jednak strony – przeczytałem i obejrzałem wszystko co miałem. Mówię o Formozie, rzecz jasna, bo o UFO to zapisano grube tomy. Ale o UFO to ja czytać nie lubię, tak dla odmiany.
Tutaj risercz się opłacił, bo kampania na tym zyskała. Co to za kampania o Formozie, jak nie wiesz nic o Formozie? Dalej kampania, jak sądzę, ale czuć, że czegoś brak – na przykład wiedzy o Formozie (Swoją drogą, kto zgadnie kogo teraz sparafrazowałem?).


Gdy prowadziłem 7th sea, to (pomijając klasyków płaszcza i szpady) zaznajomiłem się z całkiem pokaźną biblioteką dotyczącą wojsk Ludwika XIV, Wojny Trzydziestoletniej, Wojny o Hiszpańską Sukcesję, Wojny angielsko - holenderskiej, biografii Ludwika XIV. W sumie wszystko to było na nic. Więcej dało kilka filmów. 

Za to gdy pisałem Rotmistrza, to znalazłem jakieś stare regulaminy kawaleryjskie (a w zasadzie ich opracowania), schematy organizacyjne i tak dalej. Poza tym większego grzebania nie musiałem robić, bo większość i tak miałem w głowie. Czuję takie realia. Uważam, że dzięki tym regulaminom fajnie to wyszło. Ale ja ogólnie dobrze czuję się w takich dekoracjach.
Rotmistrz ukazał się w Sześciostrzałowcu, podlinkowałem go Wam. Już nieskromnie pochwaliłem swój scenariusz, ale chylę też czoła przed pracami pozostałych autorów.

Moją największą miłością są klimaty kolonialno – konkwistadorskie (z potworami, bo lubię jak są potwory). Dodajmy tylko, że pozostają one miłością platoniczną, bo moi gracze najwyraźniej nie lubią bić się z potworami w dżungli. Publikacji dotyczących Indian prekolumbijskich, kolonizacji i konkwisty, samych konkwistadorów, wojowników indiańskich, galeonów, piratów, bukanierów, korsarzy itd. to ja przeczytałem kilkadziesiąt (mniejsza już o to, ile mi zostało w głowie, bo to zagadnienie na inną notkę). Takie mógłbym cuda na tym poprowadzić.
Ale nie prowadzę. 
Do tego trochę bzdurnych popkulturowych książek o tym, jak to Indianie komunikowali się z kosmitami, zbierali kryształowe czaszki i tym podobne. Wątek kosmitów odrzucam z góry, bo wali bzdurą, a ja nie lubię wprowadzać Ufo w płaszczoszpadzie. 

Teraz szykuję kampanię o Wikingach. I już pękła dyszka publikacji. 

W sumie mógłbym tak długo. Ale chodzi mi o pokazanie, że wiedza historyczna może pomóc w prowadzeniu, ale z drugiej strony – wcale nie ma gwarancji. Bo tak na dobrą sprawę wszystko sprowadza się do tego, czy dane realia czujesz, czy też nie. Książki są jednym ze sposobów ich poczucia, ale nie jedynym, ani też nie najlepszym. 

Obraz jest mocniejszy niż słowo, przynajmniej w RPG. Więcej dają filmy niż książki. Gry komputerowe potrafią dać więcej niż filmy. Dużo mogą dać komiksy (pamięta ktoś Hernando Cortez i podbój Meksyku?).

A beletrystyka daje więcej niż literatura popularnonaukowa.

Głupia sprawa, ale książki z obrazkami okazują się lepsze niż te bez ilustracji. Przynajmniej w przypadku RPG. Kultura obrazkowa w natarciu, nie ma co. Może to dlatego, że chociaż porozumiewamy się słowami, to wyobraźnię malujemy obrazami? 

Jeszcze istotniejsze jest to w przypadku graczy – oni muszą chwycić setting. Tylko tyle. Być może ktoś
czytał dziesięć książek o Stalingradzie i poziomice Kurhanu Mamaja rozrysuje z pamięci, ale gracz (albo i graczka), która zagrała singla w pierwsze Call of Duty poczuje sesję równie dobrze, jeśli nie lepiej. Taka jest moja opinia, takie są moje doświadczenia.

Dlaczego tak jest?
Bo RPG to popkulturowe dzieciątko, które z popkulturowych źródeł chłonie najwięcej. 

Czyli – wszystkie źródła potrzebne są mi, jako MG głównie po to, by poczuć bluesa i móc się fajnie w danych realiach poruszać. Pewnie nie jestem wyjątkiem. W tej sytuacji za pożywkę do sesji powinny wystarczyć filmy, gry i komiksy.

Dlaczego zatem wybrałem książki? Dlaczego nie rezygnuję z nich na rzecz innych, mających lepszy stosunek czasu do skuteczności, źródeł? 
Z paru powodów.
  • Graliście w Call of Duty? Tam teoretycznie jesteś w środku świata, ale tak naprawdę poruszasz się po jednym torze. Chcesz pójść inną drogą? Nie da się. Chcesz skręcić w ruiny? Drzwi się nie otwierają, przez okno nie przeleziesz, niby na horyzonie coś jest, ale nie da się tam dojść. 
  • To trochę jak z atrapą miasteczka na dzikim zachodzie. Pamiętacie Płonące Siodła? Są tylko fronty budynków od strony ulicy, ale jak się za nie zajrzy, to nic tam nie ma. Tak bywa i w RPG – drogi MG, a co jest za rogiem?

    Zresztą zerknijcie sobie na obrazeczek obok. To właśnie screen z płonących siodeł. Znajomość realiów pomaga uniknąć takich sytuacji.
  • Wiedza to coś, dzięki czemu łatwiej wymyślić Ci co znajduje się dookoła – bo gracze mogą kiedyś wyjść poza kadr i to co teraz jest poza planem, kiedyś stanie się jego centrum. Im więcej wiesz o realiach i im lepiej je czujesz, tym łatwiej wymyślić Ci co jest dalej i łatwiej płynnie reagować na działania graczy. No i sesja nie wisi sobie w jakiejś próżni.
  • A o ile łatwiej przy sandoboxie. Może i fajnie wymyślić wszystko samemu, ale jak się podeprzesz tym, co naprawdę było i działało to masz łatwiej – nie musisz wymyślać spraw banalnych i trywialnych, a możesz skupić na elementach, które przełożą się na fajność sesji. 
  • Wiedza daje pewność siebie. A ta daje swobodę, luz i blues w prowadzeniu. Lubię mieć świadomość, że wiem na czym stoję i żaden dziwny zwrot akcji nie będzie mi straszny. 
  • Jak robię kampanię, to znaczy że jestem zafascynowany danymi realiami. Książkami nakręcam się jeszcze bardziej. Ale wiecie jak jest z tymi fascynacjami wieku (ekhem) młodzieńczego – pojawi się inna książka i już zmiana pomysłu na grę. No chyba, że podtrzymam dane zainteresowanie podrzucając kolejne stosy książek na jeden temat.

Słowem podsumowania: Długo się mówiło o tym, że do niektórych gier to się trzeba bardzo dobrze przygotować – w szczególności pod kątem wiedzy historycznej. Dawne środowisko RPGowe jako główne systemy wymagające wiedzy upatrzyło sobie Dzikie Pola (ok. zrozumiałe), Legendę 5 Kręgów (mniej zrozumiałe) i Wampira: Mroczne Wieki (zupełnie niezrozumiałe).

Potem wahadło wychyliło się w drugą stronę – nastąpiły czasy demitologizacji i odbrązowienia naszego hobby. Przestało być sztuką, przestało być rozrywką „dla ambitnych umysłów” i środowisko mówiło, że wiedzy w RPG nie potrzeba. Ba, wręcz nie wypada podjeżdżać z jakąś żenującą prawdą historyczną, a realiści to banda patafianów*. 

Ja sam jestem człowiekiem środka, jak sądzę. Wierzę, że wiedzę fajnie mieć, ale w przypadku RPGa nie demonizowałbym jej znaczenia. Dobrze jest „czuć” grę, którą prowadzisz. Ale dla samego poczucia, to są źródła szybsze, łatwiejsze i wydajniejsze.

A może się mylę?
W jaki sposób Wy poznajecie nowe realia sesyjne?



*To się nieźle wpisuje w jakiś ogólny społeczny trend – dziś nie jest fajny ten, kto jest mądry. Fajny to jest Trybson. Bez kitu! Wiedza robi się czymś stygmatyzującym, dziś liczy się osomnes. Świat zaczyna dzielić się na „młodych, dynamicznych i zorientowanych na sukces” oraz na nadętych buców, którzy wożą się ze swoją wiedzą (tzn. nie udają, że jej nie mają). Nawet jeśli gdzieś, ktoś wymaga jakiejś wiedzy, to tylko i wyłącznie specjalistycznej z jednej, zwykle wąskiej, dziedziny. A mi imponuje erudycja.

17 komentarzy:

  1. Plus, bo Usagi to jeden z dwóch furry komiksów, które lubię ;)

    Co do doczytania... prowadzę Edge of the Empire. I to bardziej maniakom Star Wars, niż erpegowcom. Czuję się czasami przy nich jak debil ;)

    PS. Graj Fetyszem - Geta (18+):
    https://shanachan.org/fetish/res/44194.html

    OdpowiedzUsuń
  2. Do fantasy IMO wystarczy pod do danej gry. Nie muszę wiedzieć, jak się walczy mieczem, jakiego ciężaru jest zbroja i jakie są rodzaje koni - śmieję się z ludzi grających w fantasy, którzy wyskakują z nieśmiertelną kwestią "bo w TAMTYCH czasach, to tak nie było" albo "bo jak zrobimy inaczej, to będzie bardziej REALISTYCZNIE".
    Co innego natomiast mamy w systemach historycznych lub parahistorycznych. Do takowych, moim zdaniem, warto, a wręcz należy mieć jakiś background. Nie mówię tu o riserczach na miarę akademicką, przekopywaniu się przez dziesiątki książek, artykułów i innych publikacji, ale o realiach danego okresu historycznego wypada coś wiedzieć - zarówno Mistrzowi Gry, jak i Graczom. To po prostu ułatwia grę i ułatwia prowadzenie w danych czasach. Skoro pada hasło "gramy w Dzikie Pola", to niech to będą Dzikie Pola, a nie fantasy nawiązujące do XVII-wiecznej Rzeczpospolitej. Ilość przygotowań i nośniki wiedzy, z których się korzysta, to już sprawa indywidualna. Można sobie oglądać filmy, można czytać książki - co kto lubi i jak komu wygodnie. Ja do kampanii, którą mam zamiar przygotować, a do której nie mogę się zebrać, mającej mieć miejsce w latach 20 I wieku w Germanii, zebrałem kilka książek źródłowych, kilka historycznych i nawet kontaktowałem się z archeologiem, specjalizującym się w uzbrojeniu rzymskich żołnierzy oraz różnych pierdołach pośrednio lub bezpośrednio z tym związanych.
    Sesja RPG, to nie wykład akademicki ani egzamin, ale jeśli poprzez dokształcenie się polepszasz jej jakość, to czemu nie?

    OdpowiedzUsuń
  3. Moja ekipa wybitnie historyczna i prawna doprowadziła sytuację do ekstremum - były kłótnie o masę detali "historycznych" w świecie fantasy. O ubrania, końska uprzaż, sposób rozpalania ogniska, obozowanie, uzbrojenie, stosunki społeczne, medycynę, zielarstwo, alchemię, itd. itp. W sumie odetchnęlismy od tego, gdy nieco przekłuliśmy balonik fantasy=średniowiecze i daliśmy na więcej luzu. materiały sa pomocne dla MG aby nieco zaznajomił się z realiami podobnymi do gry, ale nie dajmy się zwariować. .

    OdpowiedzUsuń
  4. Dlatego preferuję światy sztamponowe i "niedookreślone" - fantasy, spaceoperę itp. Nikt nie czuje się skrępowany brakiem specjalistycznej wiedzy.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zrobiłem kiedyś konwersję mechaniki L5K (edycji pierwszej) na Sewedże. Może Ci oszczędzi pracy: http://wydawnictwogramel.pl/download/SL5R.doc . Aczkolwiek jestem niemal pewien, że na dysku mam nowszą i czytelniejszą wersję.

    Dla mnie najcenniejsze pozostają filmy, ale są realia, do których trudno znaleźć coś ciekawego. O ile L5K można oprawić w przynajmniej 20 ciekawych filmów, to steampunkowych produkcji nie ma - poza świetną "Laputą" - prawie wcale (a większość, które istnieją, to straszna kupa).

    OdpowiedzUsuń
  6. @Furiath
    Nie bardzo rozumiem problem, jaki miałeś ze swoją ekipą. Graliście w jakimś świecie fantasy, tak? To skąd w ogóle wpadliście na pomysł, żeby kłócić się o detale historyczne? Grunt, że macie to już za sobą.

    Ja na jeszcze jedną rzecz ostatnio zwróciłem uwagę. Otóż ponownie poczułem fazę na klimaty cyberpunkowe i co mnie boli w systemach, które mają w sobie elementy cyberpunku lub są jakimiś innymi sajfajami, to brak obrazków przy sprzęcie. Jeśli przypomnicie sobie starego CP2020, to tam cała masa broni i wszczepów miała swoje rysunki. Tak samo było w starych Shadowrunach (w nowym może i też, ale musiałbym zajrzeć), a paczę sobie na takie Eclipse Phase, czy Nova Praxis i mam tam różne augmentacje (wiem, że to średnio po polsku, ale jakoś spodobał mi się ten termin) i mam co prawda dosyć konkretne opisy - co jest oczywiście fajne - ale nie mam rysunków i nie potrafię sobie wyobrazić, jak co wygląda. Dla mnie więc - przynajmniej w tego typu systemach - zdecydowanie ważniejsze są rysunki, które pozwalają mi zobaczyć, jak coś wygląda (zawsze mogę sobie w głowie obrazek nieco zmodyfikować - prędzej to, niż wymyślić cały samemu bez jakiejś bazy), niż opisy, które wnoszą tylko detale, z których mogę oczywiście skorzystać, ale nie są mi absolutnie niezbędne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Piotr
      Sęk w tym, że wiele osób widzących miecze, zamki i królów powie sobie, że ma do czynienia ze średniowieczem doprawionym fantasy. Są systemy reklamowane słowami "wczesne średniowiecze z dodatkiem magii", co powoduje automatyczne skojarzenia. Tak jak "polska odpowiedź na Grę o Tron" i podobne stawianie obok siebie dwóch tytułów albo pojęć. Sam często ścierałem się z osobami, które nie potrafiły pojąć, że reguły feudalne, relacje państwo-kościół i podobne historyczne patenty nie mają racji bytu w świecie, gdzie bogowie raz w tygodniu tłuką się na ubitej ziemi, a elfi czarodzieje podrzucają świnie thanom krasnoludzkich klanów.

      Pomyśl zresztą o L5K. Rokugan to świat fantasy, a ogłoszenia sesyjne w stylu "wymagana znajomość historii i kultury Japonii" nie są jakimiś rzadkimi przypadkami.

      Usuń
    2. @Salantor
      Rozumiem, że można mieć SKOJARZENIA. Mi się też WFRP kojarzy z naszym renesansem i czasami wcześniejszymi/późniejszymi (zależnie od miejsca), ale choćbym miał tytuł Warhammer: Renesansowa Gra Fantasy, to bym nigdy w życiu nie łączył tego systemu z renesansem do takiego stopnia, jak to wielu graczy/MG robi. Wystarczy ruszyć banią odrobinę, żeby się jorgnąć, że jak mamy elfiki i krasnoludki, to sens wprowadzania "realizmu" i używanie pseudostaropolskiej mowy (zwroty typu "a pójdźże dziewko do łożnicy, to cię pochędożę" i inne archaizmy) jest żaden i gra staje się żałosna. Oczywiście rozumiem, że niektórzy tak grają i im to pasuje - wtedy jest ok. Gorzej jak się grupa takich "odtwórców" przemiesza z grupą normalnych RPGowców.

      Co do L5K, to nie grałem, bo nie trawię tych klimatów, ale za to znałem laskę, która była wielką fanką i od niej również słyszałem podobne slogany, że to niby trzeba znać kulturę japońską, etos samurajski i takie tam pierdy, bo niby bez nich gra traci sens.

      Usuń
  7. Trochę chyba chodzi tu o wyważenie pomiędzy realizmem historycznym, a konwencją opowieści. Bo w realistycznym trzydniowym galopie przez Francję XVIIwieczną zajeździsz konia, obetrzesz sobie uda i odgnieciesz dupę, pijąc po drodze jakieś szczyny w zapyziałej karczmie (o smrodzie w Wersalu nie wspominając). W konwencji płaszcza i szpady ten sam galop będzie szaloną kawalkadą przerywaną utrudnieniami w stylu pojedynku o honor ukochanej/króla/królowej.

    OdpowiedzUsuń
  8. Realia historyczne są fajne jako kolorystyka. IMO dobrze wiedzieć jak z grubsza się mieszkalo, jadało, pracowało itp. Jest masa książek w stylu "Życie codzienne x kraju w y wieku", gdzie wystarczy k6 pozycji na cały okres (średniowiecze, renesans itd.). Chyba najbardziej zajebiste są jednak pamiętniki, które mogą zawierać naprawdę interesujące smaczki i ostro poryte historie - miło się dowiedzieć, że ludzie 300/500/700 lat temu byli równie porąbani jak teraz.

    Pomaga to też w sytuacjach, gdy gracze zechcą wyjść poza plan. Głupio trochę, jeśli zobaczą tam właśnie te belki, co to podtrzymują jedyną ścianę budynku. Jednak ostra przeginka jest już niezbyt ciekawa. Co mnie obchodzi, że sejmitarem walczy się inaczej niż bastardem, skoro w wielu używanych przez naszą grupę erpegach bronie zadają takie same (WFRP) lub uzależnione od ogólnej kategorii (np. małe k6, średnie k8, dwuraki k10) obrażenia? Nie ma sensu spuszczać się nad różnicą między lamelką, zbroją łuskową i kolczą - wszystkie trzy i tak dają +/-4 do AC. Najbardziej właśnie drażni mnie w różnych systemach to cholerne rozdrobnienie. Bo młot zadaje k6+2, ale topór już k8, krótki miecz k10-3, a 14 kolejnych rodzajów ostrzy i buław ma swoje własne kości i modyfikatory. Nie lepiej z pancerzami, zupełnie jakby twórcy musieli udowodnić jak zajebiaszczo dużo nazw zbroi i broni znają. Fajne systemy (jak Basic RolePlaying i Savage Worlds) na tym cierpią.

    OdpowiedzUsuń
  9. Dzięki za komentarze :)

    Podobnie jak część z Was - tak i ja miałem przyjemność grać z maniakami danych realiów (i to z bractwa), którzy spierali się o każde małe draństwo bez znaczenia. A o te ze znaczeniem żarli się jeszcze bardziej.
    To jest bardzo delikatna sprawa - świadczy o tym, że moi kumple mieli bardzo konkretne oczekiwania wobec sesji i bardzo konkretne rzeczy były dla nich istotne. Nie można czegoś takiego olać - bo to oznaczałoby narzucanie im tego, co ja sam uważam za fajne.
    No i tak naprawdę - mieli jakąś wiedzę. Na czym innym mieli się opierać? To był ich jedyny punkt odniesienia, bo mojej wizji nie znają.

    @Aure: Dzięki, mam ją już od pewnego czasu. Teraz chcę spróbować na Fate, bo można fajnie zależności personalne, klanowe itd. opisać aspektami.

    @Shockvave: W dużej mierze się z Tobą zgadzam. Mnożenie bytów ponad potrzeby jest błędne.
    Jednakowoż - trochę urozmaicenia potrzeba, żeby własnie fanie można było kombinować podczas gry. Nie oczekuję zróżnicowania każdego z drugowojennych karabinów powtarzalnych, ale chciałbym żeby między karabinem a pistoletem maszynowym była różnica.
    Bo np. w Savage Worlds lubię bardzo kombinowanie z różnymi rodzajami uzbrojenia, jedne są fajne defensywnie, inne dla odmiany mają zasięg 1 lub 2 i wtedy takie starcie wygląda zupełnie inaczej. Potrzebujesz różnych opcji, żeby walki nie były jak w pierdycji WFRP, gdzie jedyną opcją był atak zadający siła+k6 obrażeń.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem w stanie zrozumieć potrzebę dużej różnorodności w zasadach broni, ale w settingach współczesnych i sf. Tam, gdzie najważniejsze jest wrazić kawał blachy w bebech nie widzę sensu na coś więcej, niż te Warhammerowe siła+k6. Z mojej strony to efekt zbliżenia się do oldschoolu i OSR, dla graczy zaś to wynik kompletnego braku zainteresowania zabawą mechaniką i dłubaniem w zasadach. Być może dziwne, ale dla nich pojęcia w stylu "graj w grze", "graj zasadami", "mechanika wspiera x" są abstrakcją w najlepszym wypadku, brednią w najgorszym. Trochę szkoda, bo w Wolsunga i Fate nigdy z nimi nie zagram, skoro na starcie oleją właściwości mechanik. Przynajmniej w kwestii broni i pancerzy dochodzimy do identycznych wniosków, choć zaczynamy z kompletnie różnych punktów wyjścia.

      Usuń
  10. Takie moje 3 grosze: dlaczego tak często dyskusje o "historyczności" (i za tym idące dyskusje o "realizmie") sprowadzają się przede wszystkim do bitew, nazw broni / zbroi, przedmiotów, geografii i architektury, a tak rzadko (czasem przy wiktoriańskich klimatach) porusza się kwestię realizmu społecznego, relacji władzy: kwestii rasy, klasy, płci. Brakuje mi takich prostych rzeczy, które w samych podręcznikach można wyczytać z cenników - że w pseudośredniowiecznych światach przed manufakturą buty czy ubranie są drogie albo bardzo drogie. Że jest jakieś rozwarstwienie społeczne, że relacje płci jakoś wyglądają (choćby w WH1 taki tekst o "wzywaniu zdolnych do służby mężczyzn i kobiet i sformowaniu z nich oddziałów milicji", a potem, że jadą na tygodniowe szkolenie). Gdyby to zostało ciut bardziej poruszone, można by na tym jakieś uczciwe i mocne gry opierać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Petro: Tak, masz rację - realizm najczęściej dotyczy własnie scenografii (miecza, zbroi, góry w tle), natomiast tego co jest jakby istotą realiów już mniej.

      Parę razy zastanawiałem się z czego to wynika i myślę, że jesteśmy (okej, nie wszyscy, ale ja na pewno) zakładnikami naszej mentalności i własnego światopoglądu, bo musimy rozumieć sytuacje, do jakich dochodzi w świecie fikcji.Dlatego automatycznie przenosimy nasze doświadczenia z reala do fikcji, nie zastanawiając się zbytnio nad zagadnieniem.

      Może wynikać to z tego, że (zakładając, że gramy w jakimś settingu historycznym lub quasihistorycznym) nie spodobałoby się nam to, co byśmy odkryli. Wiadomo, że jeśli gralibyśmy na "realnie" np. w starożytnym Rzymie, to pojawiłyby się tematy ciężkie, dla nas nieakceptowalne, ale i częściowo niezrozumiałe - np. niewolnictwo, ciężkie warunki życia większości mieszkańców, zupełnie inna od naszej rola płci, niska wartość życia ludzkiego, śmiertelne żniwa chorób, niesprawiedliwość, przemoc domowa, wypędzanie starych ludzi z domu i tak dalej. I mogłoby się okazać, że eksplorowanie takiego świata jest (przynajmniej dla niektórych - w tym pewnie i dla mnie) mniej zabawowe niż historia o legionistach walczących z wilkołakami. I tym samym moja gra stała by się cięższa.

      Myślę, że moje motywacje są zbliżone do tych, które mają przeróżni inscenizatorzy historyczni. Ci ludzie wolą odegrać Bitwę pod Pskowem niż Noc św. Bartłomieja. Ja to rozumiem - biorą z historii to, co im się podoba. A w tym, co niepiękne nie muszą się babrać. To jest spłycanie realiów. To jest tak naprawdę mielenie cały czas tego samego świata (chociaż przy zmiennej scenografii).
      Ale dla mnie RPG to odskocznia, trochę rozrywki w gronie znajomych. Na takie poważne pytania, to nawet nie wiem, czy chciałbym odpowiadać poprzez RPG.

      Usuń
  11. O - widzę, że ktoś tu ogląda WS. Zaczynam podejrzewać ciekawą tendencję wśród znajomych - program należy głośno potępiać jako głupi, a i tak każdy, gryząc paznokcie, ogląda kolejny odcinek. :):):)

    Nie chcę pisać kolejnego komentarza w stylu "fajny wpis, zgadzam się" (bo się zgadzam) - pozwolę sobie zauważyć jedynie jedną rzecz.

    Otóż historycy muszą stawiać tezy weryfikowalne, oparte na materiale źródłowym. Rodzi to dwa problemy dla erpegowców. Po pierwsze czasami potrzebujemy opisu jakiegoś fragmentu rzeczywistości historycznej, o której historykom nic nie wiadomo. Oni mogą o tym nie pisać, my - skoro chcemy stworzyć głęboki świat - olać tematu nie możemy.

    Po drugie: informacje oparte na źródłach nie muszą być ciekawe. A my potrzebujemy informacji zabawnych, wciągających i wiarygodnych (i niekoniecznie prawdziwych). Dlatego historyczna fikcja rzeczywiście lepiej się sprawdza jako podkładka do sesji, niż uczone dzieła zawodowych dziejopisarzy.

    BTW - miałem podobnego mistrza L5K. Naprawdę zafiksowanego na punkcie realiów, ale i prowadził świetnie. Czasem potrafił wymyślić naprawdę porąbane wyzwania - pamiętam jak na drugiej sesji zapowiedział, że musimy znać barwy wszystkich klanów. Było to ważne w kolejnej przygodzie, a pomocniczych rzutów na umiejki nie przewidywał. Był to pierwszy (i jedyny) raz, gdy przygotowałem sobie ściągawki na sesję RPG :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zabij, ale nie oglądałem ani chwili. Trybson po prostu został memem :)

      Usuń
  12. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń