Jak zapewne wiecie grą na topie jest obecnie Edge of the Empire. Tzn. przynajmniej w Rebelu jest na pierwszym miejscu bestsellerów wśród anglojęzycznych RPG. Ja wiem, hobby jest niszowe, a anglogranie to nisza niszy i pewnie ta palma pierwszeństwa przekłada się na kilkanaście sprzedanych podręczników. Jednakże w skali Przenajświętszej jest to sporo, jak sądzę.
Recenzje gry są optymistyczne. Ba, wręcz ekstatyczne. Że ponoć fajnie, a wręcz ekstra, chwilami super, w porywach do rewelacyjnie.
Nabyłem podręcznik, nabyłem kostki, zebrałem drużynę i, w ramach nauki rzecz jasna, postanowiłem zmierzyć się ze scenariusze Trouble Brewing z podstawki. Tak naprawdę scenariusz jest prosty, a motywy w nim występujące są oklepane. Ale jest fajny, pokazuje różne aspekty gry i można przetestować różne manewry, więc zabraliśmy się do rozegrania go.
Jak to z moimi raportami bywa, to kursywą będę zapisywał wszelkie uwagi odnośnie scenariusza, mechaniki, didaskaliów i takich tam.
Gwoli wstępu
Starą, dobrą (bo z kosmitami jak muppety) trylogię widziałem wiele razy. Nową, paskudną trylogię (bo z kosmitami jak muppety) widziałem 66,6% raza (nie widziałem trzeciej części – zobaczyłem w zajawce Jar Jar Binksa i stwierdziłem, że szkoda moich nerwów). Książek nie czytałem (tzn. czytałem wersję książkową starej trylogii, ale rozumiecie, to wierne kopie filmu, więc i nie za bardzo mi pomogły w dalszym poznawaniu uniwersum), w KOTORy nie grałem, w Commando of the cośtam też nie grałem. Grałem w Star Wars Racer (nie wiem czy się liczy), Rouge Squadron i X-wing vs Tie Fighter. W skali maniaka Star Wars nabiłem pewnie 3/10 punktów. Ale! To przekłada się na bardzo konkretne oczekiwania – liczę, że informacje potrzebne do grania w Edge of the Empire znajdę w podręczniku. Że nie muszę być jakimś zapaleńcem, który zna na pamięć słowa mandaloriańskich pieśni bojowych (ale Vode An jest zarąbiste).
Drużyna
Grałem z Aghadem i Elfem. Chciałem zacząć grę jak najszybciej, wiec przyszedłem z gotowymi postaciami i założeniem, że jeżeli nie podpasują, to rozpisze się nowe na miejscu. Ale podpasowały. Dokładniej (z mechaniką i takimi tam) tych bohaterów opiszę w jednym z nadchodzących postów.
Aghad zagrał Crane Roganem – człowiekiem wywodzącym się z Corelli, jednym z ostatnich potomków zdradzonej gałęzi dawniej znacznego rodu. Inne gałęzie klanu sfabrykowały dowody przeciwko najbliższym Rogana (oskarżenie o wspieranie Separatystów) i położyły łapy na ich dobrach. Crane jest prawnym dziedzicem fortuny zawłaszczonej przez złych familiantów, ale musi się ukrywać. Tym bardziej, że wujo wysłał za nim siepaczy.
Crane Rogan jest przemytnikiem – gagatkiem, łobuzem, gałganem, łapserdakiem, czy też szelmą jak kto woli (tak sobie tłumaczę scoundrel).
Natomiast postać Elfa - B3-LF – to droid bojowy, typ abordażowy (stworzony do walki na niewielki dystans, wytrzymały i silny). Jako bezmyślna maszyna uczestniczył w Wojnach Klonów, podczas których został beznadziejnie uszkodzony i pozostawiony w zdobytej fregacie. Jako, że okręt nie nadawał się do naprawy został złomowany na powierzchni Raxusa (planeta-złomowisko). Tam we wraku znaleźni naszego robota Jawowie i sprzedali na części korporacji Iso-Tech. W Iso-Techu szybko połapali się, że droida da się naprawić i przywrócili B3-LF do stanu funkcjonalności (z ogromną ilością autorskich przeróbek). Potem B3-LF buchnęli kosmiczni piraci i zmusili go do pracy dla nich (za pomocą tzw. restraining boltów – urządzeń służących do sterowania droidami).
B3-LF (dla przyjaciół Elef) jest najemnikiem, zaś jego startowe drzewko to maruder.
Zawiązanie
Bohaterowie spotkali się w okolicznościach nietypowych. Gwiezdni piraci na zlecenie wujaszka przechwycili statek, którym podróżował Crane. W skład załogi pirackiej wchodził też B3-LF, oczywiście jako ubezwłasnowolniony wykonawca rozkazów. Tak się jednak złożyło, że uwięzionemu Roganowi udało się wymontować „Pręt posłuszeństwa” z droida, przywracając mu tym samym wolną wolę. Dlatego też wspólnie uciekli, przedarli się do przechwyconego (i niestety ogołoconego ze wszystkiego poza bazowym wyposażeniem) YT-1300 i dali drapaka w nadprzestrzeń. Mają statek, ale poza tym ze sprzętem u nich krucho – tylko lekka broń i 100 kredytów w kieszeni. Gra zaczyna się w chwili, gdy frachtowiec bohaterów zjawia się na orbicie Formosa.
Pierwszym problemem który napotkałem jest to, że by oddać klimat filmów Gwiezdnych Wojen, to drużyna musi być wszechstronna. Dla mnie minimum to 3-4 postacie. Potrzebny jest ktoś do gadania, kości łomotania i statków pilotowania – to minimum. Do tego fajnie byłoby mieć mechanika/komputerowca i kogoś załatwiającego sprawy po cichu. Dlatego jako pierwszą postać wybrałem Przemytnika/Łapserdaka – ale przez to jest takim sobie pilotem i takim sobie gadaczem. Bicie ludzi pozostawiłem Najemnikowi/Maruderowi (który od biedy jest też pilotem pojazdów atmosferycznych).
Trouble Brewing właściwe
Początek sesji – bohaterowie wylądowali na Formosie i od razu pojawiły się pierwsze problemy. Opłaty lotniskowe (ponoć Formos jest tani, ale co to znaczy tani, to ja nie wiem). Założyłem, że za hangar zażądają niewiele – stówę za każdy rozpoczęty tydzień, płatne z góry. Tylko, zupełnie przypadkowo, stówa stanowiła 100% aktywów bohaterów. Potargowali się trochę i zeszli do tego, że 50 dych płacą z góry i pięć dych później. Szybko też poczuli charakterystyczną atmosferę tej suchej jak wiór planety – niemal jawny przemyt, zupełnie zrelaksowani żołnierze garnizonu, prowizoryczne domostwa (bo każdy utrzymuje, że na Formosie jest tymczasowo) rozsiane na trasie od portu do kantyny, labirynt zaśmieconych uliczek... z którego jednej odnogi dobiega ciche wołanie o pomoc…
Niby były jakieś opcjonalne spotkania na mieście, ale mnie nie poruszyły, a gracze po imprezce dzień wcześniej zaczynali zamulać, więc postanowiłem przejść do akcji.
The spirit of J9 will be avenged! |
Ja w tej chwili myślałem o Diablo 1 i umierającym kolesiu pod katedrą, który ostatnimi słowami wysyła bohatera do walki z Butcherem. Ej, to nie jest nowy patent. Rzekłbym wręcz, że z tradycjami.
Bohaterowie wypytali umierającego J9 i ustalili co następuje:
- J9 i R4 byli wolnymi droidami
- R4 był bardzo ceniony przez tutejszych przemytników. Miał bardzo dokładne mapy niebezpiecznego szlaku Kessel i za sianko wyliczał innym pilotom koordynaty do skoku. Dzięki temu można było pokonać trasę w jednym skoku, zamiast kicać jak zajączek, narażając się tym samym na atak piratów.
- Na R4 pewnie położył łapę zły Bandin Dobah, lokalny bandzior, któremu uwidziało się, że jest tutejszym Don Corleone.
- Napad przeprowadziło trzech mężczyzn, ale zamaskowanych.
Po tych słowach J9 wyzionął ducha wybierając się do krzemowej Valhalli.
Dowiedzieli się więcej o imperialnej nagrodzie wyznaczonej za złego aqualisha Bandina Dobaha (10 tysięcy), o tym, że ma on swoich ludzi w mieście, że miejscowi nieszczególnie go kochają, że jest też druga nagroda – chociaż niższa, za dostarczenie żywego bandyty – tylko wtedy płacą Huttowie, a nie bezduszne Imperium. I że jakiś czas temu był tu już jakiś rodianin, który planował złapać bandziora. Informacje kosztowały 20 kredytów, więc dno drużynowego skarbca zaczęło być przeraźliwie wyraźne
.
.
Chwilę później do kantyny weszła atrakcyjna, delikatna, wyglądająca wybitnie nie na miejscu rodianka, która siadła sobie gdzieś na uboczu. Nie minęło okamgnienie, gdy do knajpy wkroczyło trzech szemranych bandziorów – dwóch ludzi i weequay… J9 napadło trzech koleżków, a tych jest akurat trzech. Wierzysz w takie zbiegi okoliczności? Bo ja nie.
Bohaterowie też nie.
Bohaterowie też nie.
Aqualish? Weequay? Miłośnik Star Wars dokładnie wie kto to taki. Ja nie wiem. Dajcie obrazki. To dla mnie wada gry – odwołuje się do rzeczy, których w niej nie ma. Niby są Internety, spoko – ale nie lubię na sesji szukać jak wygląda kolejny bazyl. No come on – kilka ważniejszych niegrywanych ras by się przydało. Obrazki chociaż.
Jednemu z bandziorów – takiemu nawciąganemu nożownikowi w oko wpadła rodiańska dziewoja i zaczął się przystawiać w żenadziarsko-niebezpieczny sposób. Ona spanikowała i w końcu wskazała, że nie jest tu całkiem sama, zna wszak tamtego pana (wskazując Elefa i Rogana). Jak u Fisza w czerwonej sukience. Lekko niebezpieczny nożownik Paco Loco (wiem, w podręczniku inaczej się nazywał) udał się więc do bohaterów z zamiarem kręcenia afery. Bo co mu będą pannę odbijać. Rozmowa przybrała nerwowy obrót, Paco Loco w końcu sięgnął po kosę, łamiąc tym samym zdrowe zasady zadymy w knajpie. Karą za złamanie tawernianego bushido było dlań to, że opuścił ten łez padół – bo jak sięgasz po ostrze, to tym samym inni też mogą i dlatego droid błyskawicznym ciosem ululał nożownika. Kumple zabitego stwierdzili, ze nie chcą robić afery i opuścili lokal.
Inną sprawą są kwestie erotyczne w Star Wars. Dla mnie Rodianka to jakaś mucho-jaszczurka i koleżka przystawiający się do takiej w barze... powiedzmy, ze w świecie GW słowo interracial nabiera zupełnie nowego wymiaru. Ale co ciekawe – szukałem ilustracji w klimatach Star Wars i pornografii/erotyki znalazłem niemało. Głównie z twi’leakami, ale rodianki też widziałem (okej, w wersji soft, ale bez wątpienia jako obiekty seksualne). Wiec co ja potępiam jakiegoś NPCa, gdy i u nas są tacy, co na mucho-jaszczurkę połasiliby się.
Dziewczyna, wdzięczna za wybawienie z niemiłej sytuacji nawiązała, dialog z bohaterami. Okazało się, że też szuka R4, chociaż Elef swym robocim zmysłem wyczuł, że Zukata (tak na imię miała) nie mówi im całej prawdy i wprost zapytał o widzianego kilka tygodni wcześniej w knajpie rodiańskiego łowcę nagród.
Zukata przyznała, że prawdziwym celem jej przyjazdu tutaj jest odnalezienie właśnie tego łowcy, który nazywa się Godon Nettaka i jest jej bratem. Boi się o niego i jest w stanie zapłacić wszystko co ma (czyli 2000 kredytów) za wyciągnięcie chłopaka z opresji.
Wiem w oryginale ona proponowała siano za R4, ale co do R4 miałem inny pomysł. Zresztą… za kogo byście woleli zapłacić? Za swojego brata, czy jakiegoś robota o aparycji śmietnika biurowego?
W pewnym momencie bohaterowie odnieśli wrażenie, że facet który właśnie wyszedł z knajpy ich podsłuchiwał. Crane ruszył za nim w pogoń i w końcu wyśledził, gdzie ten troydarianin (ok. tym razem dali obrazek. To taki mucho-słoń, był taki w I Ep) się udał. A udał się do siedziby kumpli zabitego Paco Loco i delikatnie mówiąc zadenuncjował naszych bohaterów – że węszą, że chcą zaszkodzić panu Bandinowi itd. Co gorsza – w pewnym momencie bandyci zrozumieli, że są podsłuchiwani i Rogan musiał pędem wracać do kantyny.
Bo w teście skradania teoretycznie sukces był. Jednak wypadł też wyjątkowy niefart. Czyli uznaliśmy, że Rogan wyśledził mucho-słonia, ale właśnie – oprychy zauważą, że ktoś ich podsłuchuje. I nawet domyślą się kto.
Łikej krul chipchopu |
Korzysta z tego Rogan – przestawia swoje dwa blastery na ogłuszanie i postanawia zaryzykować. Bierze na cel weequaya i naciska spusty.
I chybia. Zero sukcesów. Ale i co teraz? Na szczęście na kostkach wypadł też wyjątkowy fart, więc ustaliliśmy, że oba pociski trafiły Zukatę, która straciła przytomność. Weequay pomyślał, że Rogan zupełnie świadomie zastrzelił dziewczynę, wiec zmiękła mu jego weequayska rura i się poddał. Daro Blunt w tym czasie starał się jeszcze raz uwolnić z uścisku robota, ale próba spełzła na niczym.
I co teraz? Bohaterowie udali się do dziupli bandytów (Rogan prowadził wtuloną weń, osłabioną Zukatę), następnie wyczyścili ją do cna (bo niewiele tam było), wśród łupów znajdując też R4. Robot źle zniósł informacje o śmierci jego przyjaciela J9 i zapałał rządzą zemsty. Nasi herosi też chcieli spotkać się w końcu z Bandinem Dobahem, więc postanowili połączyć siły.
Ale gdzie tego przestępcę znaleźć? Gdzie ma metę? Szczęśliwie okazało się, że Daro Blunt naniósł jej położenie na mapach R4 (chciał mieć robota, żeby móc spokojnie skakać między asteroidą wodza a Formosem). Bohaterowie uzyskali też plik dźwiękowy będącym jakimś hasłem. Jeszcze nie wiadomo do czego, ale hasłem! A to już coś.
Teraz są gotowi udać się na spotkanie Bandina D.
Trzeba było też pozbyć się jeńców – Daro Blunta i weequaya. Elf chciał zrobić im kęsim i gdzieś upchnąć ciała, ale uznaliśmy to za niezgodne z duchem czasu i ekranu – bohaterowie Star Wars tak nie robią. W końcu Elf zamknął ich w jakiejś skrzyni i podrzucił na pokład jakiegoś frachtowca mającego wykonać skok na Coruscant.
R4 złożył też propozycję – jest wolnym droidem i może robić co zechce. A chce towarzyszyć drużynie w dalszych podróżach. Oczywiście, czas filantropów się skończył – ceną za towarzystwo R4 jest 10% dochodów drużyny. Ilekroć pojawia się kasa, R4 pobiera dziesięcinę. W zamian wnosi swoje umiejętności astronawigacji (dość wysokie), naprawy (dość wysokie) oraz pilotażu (takie sobie).
I tyle, graliśmy jakieś 4-5 h. Było spoko. Popełniłem kilka errorów mechanicznych, ale co tam – wszyscy się uczymy. Co zauważyłem:
1. Gra się fajnie. Mimo,że żaden z nas nie jest jakimś przesadnym fanem uniwersum. Okej, wiemy tyle ile powinien wiedzieć RPGowiec (dość dużo, żeby rozumieć niektóre żarciki w Teorii Wielkiego Podrywu oraz rozpoznawać przebierańców na Pyrkonie)
2. Ale chciałbym, żeby w podręczniku było więcej podpisanych obrazków. Żebym wiedział co to aqualish.
3. Szkielet zasad jest prosty i już po kilku chwilach ogarnia się co i jak. Jednak jest dużo specyficznych regułek (np. cechy broni). Na początku trzeba strasznie skakać po podręczniku.
4. Na pierwszej sesji nie rzucałem za obligację, w przyszłości zacznę.
5. Test prawie nigdy nie jest tylko kwestią samego sukcesu i porażki. Prawie zawsze wychodzą okoliczności dodatkowe, co sprawia, że gra jest bardziej filmowa. Bo przez to akcje są mniej powtarzalne. No i jaka radość jak razem wymyślicie coś fajnego!
6. Dwa zestawy kości trzeba mieć.
Ogólnie jestem zbudowany – zarówno pierwszą sesją, jak i systemem jako takim. Planuję poprowadzić do końca Trouble Brewing, a potem wziąć na ruszt Beyond the Rim (już wplotłem Iso Tech w obligacje Elefa). Prawdę mówiąc do takiej kolejności zainspirował mnie Beamhit, bo ja zastanawiałem się, czy nie wyjść od Black Sun (darmowy scenariusz ze strony FFG, całkiem fajny), ale ostatecznie wybrałem Trouble Brewing, bo miało większe stężenie Star Wars w Star Wars.
To tyle, pewnie jakoś wkrótce wrzucę tu też elektroniczne wersje kart bohaterów.
To tyle, pewnie jakoś wkrótce wrzucę tu też elektroniczne wersje kart bohaterów.
hm: "ale uznaliśmy to za niezgodne z duchem czasu i ekranu – bohaterowie Star Wars tak nie robią".
OdpowiedzUsuńA mechanika jakoś odnosi się do takich kwestii? Czy jest to tylko setting, a nie symulacja konwencji Gwiezdnych Wojen?
(dla mnie to by było ograniczające. i kłopotliwe, nie znam na tyle SW, żeby zgadnąć, co jeszcze jest w konwencji, a co nie).
Nie, mechanika tych zagadnień nie porusza w żadnym stopniu. Musieliśmy dojść do konsensusu bez niej.
OdpowiedzUsuńDlatego też, jeśli Elf miałby fantazję ciąć tych gości na plasterki, a te dla odmiany rozrzucać w kluczowych miejscach kosmodromu - to w sumie nic nie mogłoby go przed tym powstrzymać.
Ech.... StarWars... Kusi by walnąć jakąsik niewąską przygodę. Konwencja szmuglersko-łotrowska wydaje sie idealna.
OdpowiedzUsuńJak oceniasz mechanikę? Masz te kolorowe kostki? Ja szczerze mówiąć przejrzałem ją i ruszyłem szukać moich WEGowskich kserówek... albo kombinować nad portem do FATE :P
Fajnie, że wyszło :) Bo w przeciwnym wypadku coś czuję, że goniłbyś mnie dalej, niż widział (i nawet nie pociesza mnie fakt, że stare dziody mają słaby wzrok). I że już nigdy nie zawierzyłbyś biednemu Beamhitowi ;)
OdpowiedzUsuńSpostrzeżenia podobne do moich. Też chciałbym wiedzieć, co to ten wodny liszaj bez szukania internetów. FFG chyba przyjęło, że system trafi chyba tylko do najbardziej hardcorowych fanów (i chyba się "rozczarowali", bowiem po ostatnich wypowiedziach okazało się, że EotE i linia Star Wars to najlepiej sprzedający się erpeg w historii FFG).
Fajnie, że bawicie się mechaniką (jak ten strzał w rodiankę). Ta część mechaniki jest naprawdę IMO fajna (wybraliście ogłuszenie rodianki, ktoś inny mógłby wykupić na przykład wytrącenie broni u przeciwnika).
Do pełnego i wygodnego grania faktycznie trzeba posiadać dwa zestawy kości. FFG sprytnie wyciąga kasę od biednego konsumenta ;) A wiem co mowię, bo pierwszą sesję rozegraliśmy z jednym zestawem.
Korzystaliscie często z Force Destiny? U mnie na pierwszych sesjach "były opory", ale im dalej w las, tym bardziej gracze zaczęli łapać mechanikę sztonów, i zaczęli wydawac nie tylko na efekty mechaniczne, ale też na "fabularne" duperele i "deus-exy", jak:
- "Jest tutaj żuraw załadunkowy, z którego mógłbym obserwować spotkanie."
- "Znajdujemy porzucony sprzet do wspinaczki."
- "Strażnik poszedł odlać się na stronę."
- "Chwilowo wysiada komunikacja."
Takie tam "przypadki". Chociaż wiadomo, przypadków nie ma, jest Moc (a to jakże prawdziwe stwierdzenie w EotE).
Cholera, trafiłem na ten wpis przez zupełny przypadek, a teraz nie mogę się opędzić od myśli o kupnie podręcznika, choć cena niemała i nie wiem kiedy miałbym okazję z niego skorzystać i pograć. W Star Warsach zawsze lubiłem te półświatkowe klimaty - przemytnicy, łowcy nagród, Huttowie etc. I gdy jedyny raz w życiu miałem okazję zagrać, zrobiłem postać tego typu, jakiegoś złodziejaszka czy coś; MG nie oponował, a na sesji okazało się, że cała reszta drużyny to Jedi :)
OdpowiedzUsuńDałeś mi do myślenia ;)
Jaxa: Tak, kupiłem te kostki, chociaż jakiś wewnętrzny głos mówił mi, że dorosły facet a stówę na kostki rozwalił :)
OdpowiedzUsuńMechanikę oceniam zaskakująco dobrze. Ja podczas gry dowiedziałem się od jednego z graczy, że jest bardzo podobna do 3 edycji Warhammera, który był już przecież nazywany planszówką. Niezłe zdziwko - bo zasady EOTE są mega RPGowe - pozostawiają ogromne pole do popisu i sama interpretacja wyników rzutów jest u nas elementem zabawowym (a tak chyba miało być).
Beamhit: Nie, nie korzystaliśmy. W zasadzie mój error, bo tylko ja czytałem podręcznik i nawet nie przedstawiłem tej opcji graczom. Ale nic to, druga sesja już pojutrze i się nadrobi.
No i nie musiałeś się bać :) Znam Cię dość dobrze, jak na typa którego w życiu nie spotkałem :P
Mechanika jest żywcem wzięta z trzeciej edycji Warhammera (szkielet), minus karty i żetony. I pomyśleć, że tak niewiele by trzeba, że trzecia edycja by została radośnie przyjęta przez wszystkich. Zresztą dobrze o tym wiesz, bo pisałem o tym swego czasu:
Usuńhttp://beamhit.blogspot.com/2014/02/o-tym-dlaczego-edge-of-empire-to-dla.html
Sztony są fajne. Jasne, ostatnie zdanie ma MG, ale zazwyczaj w większości przypadków zawsze warto powiedzieć "Tak". Chyba że gracze ograniczą się tylko do dopakowywania rzutów, to nie ma wtedy problemu. Ale to jest fajne, że żetony wspomagają i MECHANICZNIE, jak i FABULARNIE. Każdy z graczy może z nich korzystać w swój ulubiony sposób.
Moim zdaniem mechanika EotE jest duzo lepsza niz w WH3, gdzie mamy mase rzeczy do zaznaczania, karty, itd. Jak usiadlem do tego to stwierdzilem, nie, WH1 jest nadal lepszy. Ale w przpadku EotE autorzy pozbyli sie calego balastu z WH3 i wyszedl szybki, swietny IMO system. Chcialby wersje WH z systemem EotE.
OdpowiedzUsuń