poniedziałek, 30 września 2013

To ostatni raaaaz... mocno przytul mnieeee!

Cześć.

Oto koniec 30 dni z Warhammerem. Jestem Wam krewny ostatni sześciopak - w sumie to była fajna zabawa - nie tylko pisanie, ale i porównywanie własnych spostrzeżeń z odpowiedziami innych blogerów. Impreza z pewnością do powtórzenia.


25. Moc/szkoła magii

Magia prosta. Ale nie w każdych rękach. Część graczy będzie zrzędzić, że „nic fajnego w czarach nie mają”. Ale druga część (pozdrawiam Aghada) zadziwia swoją pomysłowością.
Co robią kreatywni gracze z magią prostą? Zaginają wszechświat. Takie cuda, jakie Aghad osiągał z zupełnie prostymi czarami jak Światło lub Dźwięki do teraz wywołują uśmiech na mojej twarzy. Wszelkie strefy ciepła, zimna, ciszy, przekleństwa… kapitalne rzeczy.

26. Najciekawszy przedmiot magiczny

Lubię, gdy z przedmiotem wiąże się jakaś historia – nie jest to wtedy zwykły miecz +10 ww z runą śmierci przeciw Dżabbersmokom (kto spotkał Dżabbersmoka?). Lubię, gdy broń ma jakiś związek z historią, którą opowiadamy.

Kruk – to przedmiot, który pojawił się podczas mojej ostatniej kampanii Warhammera. Był to długi sztylet o wąskim ostrzu. Broń spoczywała w świątyni Morra i poświęcono ją właśnie panu snu i śmierci. Sztylet został skradziony przez Asaela i stał się przyczyną jego strasznych problemów. Fajne było to, że sztylet tak naprawdę nie był magiczny – źle mówię. Był magiczny, ale pozostawał nieaktywny. Im bardziej Asael starał się odpokutować swoje czyny i im mocniej potrzebował pomocy Morra w walce o własną duszę (Asael mutował i zawierzał Morrowi, by utrzymać normalność) , tym mocniejszy stawał się sztylet.
Historia zakończyła się tak, że Asael wiedząc, że przegrywa walkę i wkrótce stanie się bezrozumną bestią, w ostatnich chwilach świadomości popełnił samobójstwo. Krukiem.
Wątek Kruka był jednym z elementów, które zrobiły mi kampanię. Elf udźwignął naprawdę fajną rolę. Mało powiedziane - udźwignął. Zagrał koncertowo.

27. Najciekawszy niemagiczny przedmiot

Średnia łódź rzeczna ze Śmierci na Rzece Reik. Ech, życie na rzekach Imperium.
Wspominałem, że lubię ten scenariusz?

Okej, obrazek jest z Wewnętrznego Wroga, ale ta z ŚNRR była podobna.

28. Postać, którą chciałbym zagrać

Chyba niechcący z rozpędu odpowiedziałem na to pytanie przy okazji pytania dziesiątego. Chciałbym grać klasycznym wiedźmołapem.

29. Postać, którą nigdy nie zagram
Generalnie jest taki typ postaci, który czasem mi się zdarzał na sesjach. To krasnolud.
Ale krasnoludy, to ja lubię! Bezpośrednie, dumne, uparte, pracowite, pomysłowe, odważne i rubaszne. Tak!
Ale nie lubię jednego konkretnego typu ich odgrywania. Są ludzie, którzy uwielbiają jak krasnolud  smarka, beka, pierdzi, wali krasnoludzki  spirytus kuflami, sika do wazy z ponczem na balu u księżnej i takie tam. I nie robi nic poza tym. Zajmuje się jedynie efektami specjalnymi rodem z żenującej komedii i to jest jego cały wkład w sesję. Są ludzie nie rozróżniający rubasznego od żenującego. Lubię myśleć, że do nich nie należę – chociaż być może tylko sam się oszukuję.
Albo jeszcze kwaśniejsza sytuacja – trafiasz na sesję jako gracz. Jeden ze współgraczy gra takim kraśkiem, a MG pieje z zachwytu, że to tak wspaniale odegrany krasnolud. Ekstra! Dajmy mu więcej expa, bo zasłużył! Krew zalewa.
I ja takim krasnoludem grał nie będę. Nigdy.

30, Najlepszy mistrz jakiego miałem.
Mac. Grywałem u wielu dobrych MG, ale Mac był najlepszy. Z RPGowcami jest tak, że mają wiele wspólnych cech. Podobne rzeczy czytają, podobne oglądają - przez to ich historie opowiadane na sesjach bywają podobne. Mac był spoza getta, oglądał inne rzeczy, co innego czytał, na co innego zwracał uwagę. Sesje z nim to był niesamowity miks jego własnych, dość unikalnych pomysłów z wolnym miejscem, które wypałeniali gracze - Mac zachowywał idealny balans między tym co wymyślone wcześniej, a co improwizowane. Jesli chciałeś sytuację rozegrać po swojemu, to mogłeś liczyć na jego wsparcie, był strasznie elastyczny i nigdy nie poświęcał zabawy w imię wykonania własnych przedsesyjnych założeń.
Jego historie zawsze miały ręce i nogi. I cojones, co też ważne. 

Siedzieliśmy w jednej ławce w podstawówce. Zaczynaliśmy w jednej drużynie - Mac dołączył do niej kilka miechów później. Potem skład się rozsypał i przez jakiś czas zostaliśmy we dwóch - razem wymyślaliśmy od groma pomysłów, patentów, dużo gadaliśmy, dużo rzeczy rozpisywaliśmy. W zasadzie ja je zapisywałem. Mac był kreatywniejszy, a ja skrupulatniejszy. Zresztą to strasznie dobrze było widac podczas sesji -  Napisałem, że we dwóch - źle napisałem. Drużyna została 3osobowa, ale Gutold nie aspirował do roli MG (chociaż raz poprowadził i było całkiem spoko). Całą "kreatywną" robote odwalaliśmy we dwóch. I graliśmy we wszystko, co tylko wpadło nam w łapy.
Graliśmy tak razem przez jakieś 12-13 lat. Potem Mac się wyprowadził, co utrudnia wspólne granie.

Żeby nie było - mam się za niezłego MG. Mogę sobie trochę zarzucić, ale uważam, że historie opowiadam fajne, dobrze się przygotowuje, mam niezgorszą nawijkę  i, wbrew temu  co napisałem, jestem dość kreatywny (to, że Mac był kreatywniejszy nie znaczy w końcu, że je nie jestem kreatywny wcale). Grałem też u wielu innych MG o których mogę bez oporu powiedzieć, że są dobrzy - jak ment, czy Widłak.
Ale Mac pozostaje nie do pobicia. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz